top of page

Gdzie ten dom, gdzie te miejscówki....?

  • martamacke
  • 23 lut 2016
  • 3 minut(y) czytania

Zaczęło się od posta, którego Kasia Cetnarska (najstarszym góralom znana jako Kasia Frelek) umieściła na fb po świąteczny pobycie w Zakopanem: WKNowcy, poszłam dziś na Pardałówkę poszukać domu Pani Bafiowej. Pokręciłam się w okolicy, w której powinien wg tego co pamiętam stać ten dom. Pamiętam, że był troszkę odsunięty od drogi i miał przed sobą takie podwórko na którym były apele, pamiętacie? Spytałam najstarszego Górala, który przechodził koło mnie, gdzie jest dom Bafiowej, a On wskazał ręką "rejon", nie pokazał konkretnego domu. Chyba zrobię spacer Pardałówką raz jeszcze. Potem byłam na Antałówce - gdzie są nasze górki-pamiętacie te zbocza i nasze treningi? Ale wtedy było fajnie... I wtedy się zaczęło :-) WKNowcy zaczęli wspominać jak to było u Bafiowej i w ogóle jak to było w WKNie kiedy my byliśmy mali. Dom Bafiowej był typową chatą góralską z bali pomiędzy, którymi były upchane warkocze z siana. Lubiliśmy je wydłubywać. U Bafiowej wszyscy chowali jedzenie w szufladach kredensu i stołu jadalnego – nie pamiętam dlaczego. Może nie byliśmy głodni, a może pierogi nam nie smakowały... Dużym przeżyciem była też „łazienka”. Ja pamiętam, że się w ogóle nie kąpaliśmy...pomijając permanentnie zimną wodę w kranie, w wannie mieszkał pająk. A w toalecie drzwi były wyjęte z zawiasów, trzeba było sobie je zastawiać i modlić się, żeby żaden z chłopaków nie zrobił psikusa i ich nie odstawił. Ale to chyba były już czasy up-grade'u u Bafiowej, bo niektórzy wspominają dwa „fantastyczne kible zwane Leoś i Teoś. Żeby do nich dojść trzeba było posłużyć się deską, albo cegłami, jako mostem pomiędzy tym co pod spodem”. Dziewczyny tam szły, a koledzy śpiewali „poszła Karolinka za stodołę sr..” szczególnie jak szła Karolina ;-) Kolejnym, dziś z sentymentem wspominanym, a wówczas dla maluchów, którymi byliśmy traumatycznym przeżyciem były ciągle marsze z wielkimi plecakami i nartami na plecach. Marsze z dworca PKP z plecakami i nartami na Pardałówkę o g.6rano. Czasami Gazda czekał z wozem jak przyjeżdżał pociąg z Warszawy, ale tylko czasami. Marsze z Pardałówki do Kuźnic po miejscówki dla całego obozu i z powrotem. Ha rzeczywiście udawało się czasem z Kuźnic nie zdejmując nart dojechać do Bafiowej, bo kiedyś to były zimy. Ale te nasze wyprawy w godzinach mocno rannych, gdzie na dworze było jeszcze czarno, przy temperaturach poniżej zera - to była twarda szkoła. I nie wszyscy miło to wspominają. Obóz WKN na Pardałówce uczył życia. Co drugi dzień wstawaliśmy przed 5 rano żeby być w Kuźnicach przed 6 i kupić dobre miejscówki na Kasprowy dla..... grupy mieszkającej w Kuźnicach ! A potem po zimnym śniadaniu przywiezionym saniami dalej "z kapcia" na Goryczkową z nartami na plecach. Mialiśmy wtedy może po 10 lat. W WKN była też sportowa ścieżka awansu, z Pardałówki do „hotelu” w Kuźnicach. Ci z Kuźnic byli sprytni i wygodni. Zamieniali dla niepoznaki czapki, że niby to ktoś inny kupuje kolejne miejscówki, robili labirynt, przynosili krzesła ze zbiorówki 12 osobowej z hotelu – a wszystko to o 5.00 rano żeby kupić miejscówki, a musiało ich być dożo bo kupowało się miejscówki dla tych, którzy nadciągali z Pardałówki i Radia - Czyli była jednak sprawiedliwość ;-) Grzesiek pamięta, że stojąc po miejscówki zabijaliśmy czas grając w "słowa", tzn. kolejna osoba mówiła wyraz zaczynający sie na ostatnia literę poprzedniego. Były jeszcze próby wejścia na nieaktualne daty i numery miejscówek, przerabianie miejscówek w kultowej knajpie w Kuźnicach i osławione piosenką Młynarskiego zamiany na wcześniej lub później https://www.youtube.com/watch?v=6rlTF8tG7yE Na ogół jednak na Świętą Górę wchodziliśmy na piechotę ciągnąc na plecach drewniane piękne nary i skórkowe buty. Na koniec dnia wyścigi nartostradą i awantury w Kuźnicach z narciarzami, którzy wyprzedzani przez grupę rozpędzonych kajtków często kończyli w potoku. I ten ciągły obciach, ze jesteśmy z Warszawy bo wiadomo ze ci z W-wy to sie wpychają. No i podróże, szczególnie te do Zakopca, bo powroty już jakoś nie były tak ekscytujące. Podróże „Rzeźnią”. Dworzec Wschodni gdzie czasami instruktorzy wcześniej na bocznicy rezerwowali już przedziały. A rodzice wsadzali nas do pociągu przez okna wagonów, żeby szybciej złapać miejsce w przedziale. Narty układane na półkach w poprzek przedziału służące jako leżanka. Kanapki, jajka na twardo, herbata w termosie, walka o miejscówkę obok ulubionej koleżanki/kolegi, walka o miejscówkę w fajniejszym przedziale.....

 
 
 

Comments


OSTATNIE WPISY:
SZUKAJ WG TAGÓW:
bottom of page